<<< poprzedni odcinek | następny odcinek >>> |

Szymbergen zatrzymał samochód i powiedział, że dalej nie możemy jechać. Gdyby były dwa samochody, wtedy można: jeden się zapadnie - to drugi go wyciągnie. Z jednym samochodem jest zbyt duże ryzyko. Piasek jest niestabilny i nigdy nie wiadomo gdzie i kiedy samochód utknie w miękkim fragmencie podłoża. Temperatura nie była zbyt wysoka, od wody wiał chłodny wiatr, założyliśmy więc polary i ruszyliśmy na piechotę. Do obecnego brzegu mieliśmy do przejścia około kilometra.
Otaczała nas rozległa plaża z widoczną na horyzoncie wodą. Klif za naszymi plecami nie wydawał się już tak groźny i wyniosły. Na jego szczycie wrażenie robiły rozległe warstwy skał, które odłupane od krawędzi tworzyły niedostępne rozpadliny. Teraz mieliśmy pod nogami grubą warstwę szarej soli. Sól pękała pod butami odsłaniając ukrywający się pod nią żółty piasek. Jakiekolwiek pozostałości wodorostów, patyków czy innych przedmiotów leżących na ziemi również pokryte były równomierną solną masą.

Woda Morza Aralskiego jest niesamowicie mętna. Kolor biały zwalam na zasolenie. Ale przecież Morze Martwe jest chyba jeszcze bardziej zasolone i nie jest biało mętne. Zatem prawdę pisali o zanieczyszczeniu wody pestycydami, nawozami i innymi świństwami. Nie wiadomo, czy całe życie wymarło tutaj z powodu zwiększającego się zasolenia, jak głosi oficjalna wersja, czy z powodu zatrucia wody chemią, co jest chyba bardziej prawdopodobne. Przy brzegu tonami leży warstwa nie tylko pustych morskich muszelek, ale również warstwa najróżniejszej maści owadów.
Powrót do obozu, który zaczął już przygotowywać Szymbergen trwał subiektywnie dużo dłużej. Plaża sprawiała wrażenie, jakby była jeszcze szersza niż wtedy, gdy szliśmy w kierunku wody. Zaskakujące, ale niektóre z brązowych zasuszonych roślin żyły w tych warunkach i co więcej – niektóre nawet kwitły! Gdzieniegdzie z piasku wystawały małe kolonie zielonych porostów. Namioty i samochód zajęły niewielki płaski placyk. Kierowca wyjął składany stolik i krzesełka, zrobił prowizoryczny ruszt i na ogniu z rachitycznego chrustu zagotował wodę na herbatę i zupki chińskie. Gdy przygotowaliśmy jedzenie zapytał:
- A u was wodka jest? – spojrzeliśmy po sobie...
- No jest...?
- Bo u mienia samaja haroszaja karakalpakskaja wodka, chcecie popróbować?
- Pewnie, że chcemy! Ale najpierw coś zjemy...
<<< poprzedni odcinek | następny odcinek >>> |
0 komentarzy:
Publikowanie komentarza