następny odcinek >>> |
Pierwsze wrażenie po wylądowaniu, było takie, że ponoć jedno z największych lotnisk na świecie – we Frankfurcie – jest jakimś zacofanym zaściankowym porcikiem w porównaniu do wielopoziomowego, porażającego przestrzenią, czystością i nowoczesnością lotniska w Dubaju. Tak, jak na większości dużych lotnisk, także tutaj można obejrzeć wszystkie odcienie ludzkiej skóry, wszelakie fenotypy z każdego zakątka świata. Długi marsz ku wyjściu znaczą kolejne drogowskazy, kolejne ruchome chodniki, kolejne poczekalnie, kolejne reklamy, sklepy, szyldy, ekrany i informacje. Niby wszystko takie jak wszędzie, a jednak ilość i jakość tych wszystkich elementów sprawia, że coś nie pasuje, coś się nie zgadza. Świadomość faktu, że przyleciałeś do jednego z najbogatszych miast na świecie niczego nie zmienia – Europa to zaścianek globu, Europa schodzi na drugi plan.
Druga rzecz, to wszechogarniająca, wszechstronna i odurzająca opieka Renaty, która nas gości. Spóźniła się na spotkanie służbowe, byśmy mogli być odebrani z lotniska. Zawiozła nas do domu, rozpakowaliśmy się, dostaliśmy coś do jedzenia i miejscowy telefon komórkowy, byśmy mogli się normalnie porozumiewać. Po południu mieliśmy pojechać na safari, została więc zamówiona taksówka, dostaliśmy pieniądze na rachunek i po krótkiej drzemce wylądowaliśmy w jakimś hotelu, skąd mieliśmy wyruszyć na pustynię. Niestety spadł deszcz i wycieczka na piasek w tych warunkach straciła sens, zostaliśmy zatem zabrani na zakupy do malla, gdzie mogliśmy obejrzeć między innymi sztuczny stok narciarski.
W mallu czułem się jak w Londynie. Europejskie marki na szyldach, odrobina cepelii z różnych regionów świata, ludzie we wszystkich możliwych kolorach skóry. Może nieco więcej kobiet w czarnych abajach i facetów w białych kitlach, ale poza tym ten sam kosmopolityzm. Nie można w ogóle złapać klimatu, nie ma poczucia pobytu na końcu świata, wrażenie dodatkowo potęguje marka Carrefour'a przy wejściu do supermarketu. Globalna wioska, globalny handel, globalna kultura.

Pierwsza rzecz: planowe i racjonalne działanie. Arabowie maja pełną świadomość tego, że ropa nie jest im dana raz na zawsze. Wiedzą, że ta kasa kiedyś się skończy, że jest to szansa, ale na zainwestowanie w rzeczy, które będą przynosić dochód w czasach, gdy ropa się skończy. Wtedy zostanie infrastruktura dla innych rzeczy. Europejczycy uważają się za racjonalnych, podczas gdy Arab jest synonimem religijnego fanatyka, zwalczającego racjonalność jako cechę zgniłego Zachodu. Tymczasem to co widzę w Dubaju nie tylko przeczy temu stereotypowi. To napawa przerażeniem: europejska ksenofobia, zacofanie, ciasnota umysłowa, stereotypowe myślenie – to cechy które zwykliśmy przypisywać Polacy Polakom, a tymczasem cała kultura Zachodu jawi sie właśnie w ten sposób. Racjonalność planu rozwoju Zjednoczonych Emiratów Arabskich oraz jego skuteczność i widoczne na każdym kroku efekty, przy oficjalnym braku demokracji... to musi budzić niepokój.

Trochę trudno mi wyobrazić sobie solidne trwanie miasta bez solidnej historii. Bez solidnego ugruntowania i uzasadnienia jego istnienia w tym właśnie miejscu. Czersk może byłby stolicą Polski, gdyby się od niego Wisła swego czasu nie odsunęła. Czy Dubaj przetrwa koniec ropy?
Tak czy siak, niepokoi i frapuje to miasto, trochę jak wieża Babel (w postaci Burj Dubaj, który ma być najwyższy na świecie) – dobry plan, konsekwentnie realizowany, aż się wierzyć nie chce, że nie ma w tym ludzkiej pychy i zacietrzewienia. A jeśli jednak nie ma, to racjonalność działania w połączeniu z tak silną i żywa podbudową w postaci muzułmańskiej wiary, burzy spokój Europejczyka, tak ufnego w swoje rzekome przywiązanie do rozumu i poszanowania prawdy.
następny odcinek >>> |